Moje dzieci, pomimo relatywnie małego stażu na tym świecie, mają już na koncie dwa półmaratony, a dzisiaj dołożyły do listy ukończonych biegów, 30 Bieg Sokoła. To dobra okazja, żeby zrobić krótkie podsumowanie – czy warto biegać z dziećmi.

Odpowiedź, mogę z góry zdradzić.

Warto.

1. Lans

Na przeciętnym biegu stawia się maksymalnie 3 szaleńców, decydujących się pchać 30 kilogramowy wózek przez całą trasę. Siłą rzeczy wyróżniają się z tłumu. Poza tym, dzieci, tuż obok kotów, budzą powszechne rozczulenie, które automatycznie spływa na pchającego. Końcowy efekt jest taki, że biegnący z dziećmi rodzic, przyciąga obiektywy fotografów, prowokuje entuzjastyczne oklaski i gratulacje od porozstawianych po drodze kibiców.

Fajne uczucie.

*Może nie zadziałać na biegu, w którym startuje wuchtyliard biegaczy i siłą rzeczy trudno jest komukolwiek na cokolwiek zwrócić uwagę. Ale to tylko moje domysły, bo nie sprawdzałem.

2. Łatwiej się znaleźć na zdjęciu

Kiedy już mamy ściągniętą na siebie uwagę i te wszystkie obiektywy fotografów, trzeba jeszcze namierzyć swoje zdjęcia wśród setek bardzo podobnych ujęć z innymi biegaczami. Ale kiedy taszczysz przed sobą wózek jest to dziecinnie łatwe. Po prostu szukasz zdjęcia, które wyróżnia się wśród innych.

3. Trzeba pchać

Ok, nie ma nic za darmochę. Żeby znaleźć się w centrum uwagi, trzeba jednak ten wózek przez całą trasę pchać. A pchanie wózka i dwójki dzieci pod kilometrową górkę pod koniec biegu dodaje co najmniej +10 do nachylenia i porządnie męczy.

Myślicie, że na zbiegach można sobie odbić?

A gdzie tam. Trzeba ostro walczyć z grawitacją, bo ciężki wózek ciągnie w dół i zmusza do biegnięcia cokolwiek szybciej niżbym sobie tego życzył.

4. Do wózka można schować cokolwiek.

Dobry wózek wyposażony jest w pojemniczek z tyłu, akurat pod ręką pchającego. Można więc zabrać zapas wody, żeli energetycznych, papieru toaletowego, książki, gazety, ciepłe ubrania, a nawet wsadzić do niego silnik od wueski dziadka, żeby dzieciowóz sam jechał. I nie trzeba tego wszystkiego przytraczać do siebie w jakiś wymyślny sposób, bo wszystko leży sobie w wózku i wystarczy to tylko znaleźć i wyciągnąć.

5. Żona nie kręci nosem, że jedziesz na zawody

„Kochanie idę na zawody” – oznacza dla Izy mniej więcej tyle, że w weekend, jedyny czas jaki możemy spędzić razem, ona będzie jak co dzień siedzieć w domu z dziećmi, podczas gdy ja pójdę się relaksować i wrócę spocony, po dwóch godzinach, licząc na obiad.

„Kochanie idę z dziećmi na zawody” – oznacza, że ona będzie mogła sobie poplotkować z kumpelami (jak biegnę z dziećmi, to najczęściej spotykamy się ze znajomymi, gdzieś poza domem). Czyli efektywnie będzie miała przez półtorej godziny święty spokój.

Ale to oznacza, że…

6. W przyrodzie nic nie ginie

Skoro ona będzie miała spokój, to ja nie.

Dziecko to dziecko i zakładanie, że wysiedzi bez żadnych zachcianek przez ponad godzinę jest szalone. I z góry skazane na porażkę. Trzeba się więc nastawić na postoje, żeby podać młodzieży bidon z piciem. Otworzyć bidon. Otworzyć ciasteczka. Podać smoka. Wysikać. Pogadać. Zasłonić folię w wózku. Odsłonić folię w wózku. I tak dalej.

Ja się zatrzymuję około 10 razy podczas biegu. Życie.

Na pocieszenie dodam, że wózki z którymi biegam mają amortyzację, która tak fajnie buja. Więc powyższe problemy występują głównie w początkowej fazie biegu. Później młodzież pada, znudzona cokolwiek jednostajną jazdą.

7. Świetny trening siłowy

Pchanie wózka symuluje bieg pod górę. Pchanie wózka pod górę, symuluje bieg pod większą górę. To niezły trening, zwłaszcza w kontekście nadchodzącego maratonu górskiego, gdzie podbiegów będę miał jakieś 20 kilometrów. Ciężko się pcha, ale liczę, że później będzie trochę łatwiej biec.

8. Wspaniale integruje z dziećmi

To ostatni, ale chyba najważniejszy punkt. Moje dzieci są niesamowicie dumne, bo ludzie im biją brawo, a czasem nawet dostaną medale. Poza tym robimy coś razem wspólnie i to jest bardzo fajne. Młoda może się wykazać jako starsza siostra i pomóc mi zająć się Młodym i na prawdę super jej to wychodzi, a Młody cieszy się samym faktem bycia z tatą. No i później chodzą dumne jak paw, bo przebiegły z tatą zawody.

Bieganie z dziećmi, to jak spacer na sterydach.

Gdybym tylko mógł, to każde zawody od półmaratonu w dół biegałbym z dziećmi. To niesamowite przeżycie dla mnie i mam nadzieję dla moich dzieci (wsiadają do wózka dosyć chętnie i nie próbują uciekać przez cały bieg, więc chyba jest im dobrze). To także chwila oddechu dla Izy. A więc sytuacja, w której wszyscy wygrywają.

Parafrazując leciwe hasło: „Rodzice, do wózków i na zawody!”

Prawa do zdjęcia należą do Serge Melki.

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone