Na jeden weekend zamieniłem żonę na psa. I teraz siedzę w kąciku i pochlipuję z cicha. Niech mnie ktoś przytuli…

Piątek

Nasza historia zaczyna się jak w klasycznym horrorze: jest miło i sielankowo i nic nie zapowiada czających się w ciemnościach straszydeł.

Iza pojechała z rodzicami do Katowic na szkolenie, a ja miałem zająć się dziećmi. Zgarnąłem je wieczorem po pracy od moich rodziców, pojechaliśmy po psa teściowej i poszliśmy z nim na spacer. Młoda była strasznie podjarana, że może opiekować się pieskiem, chciała chodzić z nim na smyczy i w ogóle było super. Jak przyjechaliśmy do domu, wykąpałem dzieci, zjedliśmy kolację, poczytaliśmy bajki, a potem dzieci poszły spać.

Cudownie, miałem cały wieczór dla siebie. Phi, to opiekowanie się dziećmi, to żadna filozofia.

Sobota

Ustawiłem budzik na kwadrans po siódmej, żeby zdążyć wyjść z psem, zanim zasika mi mieszkanie. Niepotrzebnie. Już przed siódmą Młoda wywaliła mnie z łóżka, mniej więcej co pół minuty dopytując kiedy w końcu pójdziemy z Majką na spacer. Szkoda, że młody nie podzielał jej entuzjazmu do tego spaceru, nie wspominając o wstawaniu z łóżka w ogóle. Szczęśliwie udało mi się go dobudzić i ubrać, zanim pęcherz naszego tymczasowego zwierzaka puścił.

Tak pięknie i wcześnie rozpoczęty poranek minął mi na sprzątaniu w kuchni, wyjaśnianiu, że mama jest w Katowicach (A dlaczego? Na szkoleniu. A dlaczego? Żeby więcej umieć. A dlaczego? Żeby móc pomagać chorym dzieciom. A dlaczego? A masz tu lizaka i oglądaj sobie bajkę), robieniu bałaganu w kuchni, wyjaśnianiu, że mama nadal jest w Katowicach (A dlaczego? Aaaaa!) i zachwycaniu się poziomem, kreatywnością i dbałością o szczegóły prac plastycznych moich dzieci.

Kiedy stało się jasne, że pora obiadu zbliża się wielkimi krokami zarządziłem wyjazd do sklepu. W lodówce miałem jedynie filety z kurczaka i trochę światła, więc ta decyzja wydał mi się logiczna.

Błąd. Trzeba było im dać do jedzenie kurczaka w promieniach światła z lodówki.

Nie dosyć, że najpierw użerałem się z przebraniem wykończonego poranną pobudką Młodego, to jeszcze w sklepie, jak tylko dzieciaki zorientowały się, że mają nade mną liczebną przewagę, porozbiegały się na wszystkie strony i zamiast szukać obiadu, szukałem ich. W efekcie nie kupiliśmy połowy potrzebnych rzeczy, za to wyszliśmy z wieloma niepotrzebnymi.

Do robienia obiadu zabierałem się ze łzami w oczach i świadomością, że zaraz ten idealny porządek, który próbowałem utrzymać przez całe rano, legnie w gruzach. Po godzinie dzieciaki były najedzone, ale za to w kuchni, mimo dwukrotnego już sprzątania miałem straszny bałagan. Wyszedłem z założenia, że nie ma co się kopać z koniem i pojechałem z dzieciakami do mamusi. Niech tam robią syf.

Kiedy w końcu po powrocie do domu udało mi się wysłać dzieciaki w objęcia Morfeusza (A gdzie jest mama? W Katowicach. A dlaczego? :/), nie miałem siły na nic więcej niż pójście w ich ślady.

Niedziela

W niedzielę rano przeszedłem samego siebie. Dzień wcześniej kochani rodzice wybawili mnie od konieczności robienia obiadu i zaprosili mnie do siebie. W sumie nic dziwnego, co tydzień żerujemy albo na nich, albo na teściach. Ale ja wymyśliłem, że sam wezmę ten swój przychówek do kościoła. Jakoś tak z przyzwyczajenia. No krótko mówiąc, to nie był mój najlepszy pomysł tego weekendu. Jeszcze zanim skończyła się piosenka na wejście miałem dosyć, ale jakoś tę godzinę wytrzymałem. Przynajmniej ludzie dookoła mieli ubaw. O czym była msza nie mam bladego pojęcia.

W drodze powrotnej zaliczyliśmy każdą jedną kałużę, która się napatoczyła, ale ja postanowiłem być kwiatem lotosu na tafli spokojnego jeziora. W końcu ubrania można wysuszyć, albo zmienić. Zszarganych nerwów i popsutych relacji tak łatwo nie naprawię. Tym sposobem zanim doszedłem z nimi do domu rodzinnego, moje dzieci miały przemoczone buty, spodnie i rajstopy. Cierpliwość zacząłem tracić, w miarę jak zbliżaliśmy się do jezdni, bo tu krzywdę sobie już mogły większą zrobić.

Jakoś przetrwałem, spędzając dzień najpierw u swoich rodziców, a później u Izy siostry, by na sam koniec powtórzyć sobotni błąd i zabrać swoje dzieci do sklepu. Podobno głupota, to robienie tego samego i oczekiwanie różnych rezultatów. No nie pozostaje mi nic innego, jak tylko podpisać się pod tym stwierdzeniem obydwoma rękami.

Kąpiel, przypomnienie, że mama jest w Katowicach (A dlaczego? Niech mnie ktoś dobije…) i spać.

Poniedziałek

Jeszcze tylko dzisiaj, pomyślałem otwierając oczy i zabrałem się za budzenie dzieci. Zapał do wychodzenia z psem malał stopniowo przez cały weekend, by w końcu ulecieć całkowicie, ale uznałem, że jak sam szybko wyskoczę przed dom, to od razu chałupy z dymem mi nie puszczą. Uff, nie puściły. Za to, ku mojemu zdziwieniu poubierały się, więc mogłem zawieźć je do przedszkola i w spokoju zabrać się do pracy.

O 14 Iza wyjechała z Katowic. Do przejechania jedyne 350 km.

Nauczony doświadczeniem, na zakupy pojechałem zanim odebrałem dzieci z przedszkola. To był dobry pomysł. Szybko się uczę.

O 17 zepsuł się samochód, którym wracała Iza (A gdzie jest mama? We Wrocławiu. A dlaczego? To ja się pytam, dlaczego ja?).

Byle do kąpieli, byle do kąpieli, powtarzałem sobie, kiedy dzieci po mnie skakały, w ramach przerwy w bieganiu bez większego sensu, za to z większym hałasem, dookoła dużego pokoju. Kąpiel, budyń, spać. I wtedy wróciła Iza.

Czekałem na nią z niecierpliwością cały weekend i tak się ucieszyłem, że byłem już w stanie tylko wykąpać się i pójść spać.

Morał

Przesadzam? Koloryzuję? Może troszeczkę, ale jak kiedyś przyjdzie ci do głowy wypalić kobiecie, czy mężczyźnie, którzy zdecydowali się zając domem i opieką nad dziećmi, że ona albo on to ma dobrze, bo pracować nie musi i sobie w domu siedzi, to weź się dziesięć razy zastanów.

A później nic nie mów.

*) Żadne zwierze nie ucierpiało przy zbieraniu materiału na ten wpis. Ani dziecko. Co do taty, to nie byłbym już taki pewien…

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone