Kiedy w domu pojawiają się dzieci, wiele banalnych i prostych wcześniej spraw, urasta do rozmiarów potężnych wyzwań, wymagających ponadprzeciętnych umiejętności logistycznych i złożonego planowania. Koronnym przykładem jest tutaj jakakolwiek dłuższa wycieczka samochodem. Na przykład w góry.

Bezdzietny wsiada do samochodu i jedzie. O której chce i jaką drogą chce. Zatrzyma się po paru godzinach, gdzie mu akurat wygodnie, na siku i kawę, zajmie mu to góra 10 minut i jedzie dalej.

Ale kiedy na scenie pojawiają się dzieci, wtedy cała podróż staje na głowie.

Godzina wyjazdu.

„Daleko jeszcze?”, „A kiedy będziemy?”, „A pojedziemy do makdonalda?”. Te niegroźne z pozoru pytania, niczym chińska tortura drążą skałę naszej cierpliwości. A rodzic też człowiek, spokój sobie ceni. Dlatego godzinę wyjazdu należy dokładnie przemyśleć. Chodzi o to, żeby nam pociecha maksymalnie szybko odpłynęła w objęcia morfeusza, no i spała przez dobrych parę godzin, w czasie których możemy podziwiać przewijający się za oknem krajobraz i delektować się spokojną jazdą.

Na szczęście matka natura jest tu po naszej stronie i dźwięki wydawane przez rodzinnego diesla kombi są bardzo usypiające i nastrajają do jak najdłuższego spania.

Trasa wyjazdu.

Tu są dwie szkoły – jedziemy po drodze do Maka i niech się dzieciaki cieszą albo pod żadnym pozorem nie pojedziemy do fast fooda, bo to plastik i w ogóle GMO. Niezależnie od obranej filozofii, należy dokładnie przemyśleć trasę, bo my sobie możemy być eko friendly, fit i w ogóle młody bóg, ale jak dziecko zobaczy charakterystyczne logo, to można zapomnieć o spokoju. A jak już wiemy rodzic też człowiek.

Tak czy inaczej warto być świadomym, szczególnie przy dłuższych wyjazdach, że dziecko na samych paluszkach nie pociągnie i warto je czymś nakarmić. W związku z tym trzeba by odpowiednio zaplanować trasę, żeby nie trzeba było polować po mijanych lasach.

Ostatecznie można próbować pomorzyć głodem, a później wcisnąć przygotowane w domu kanapki z mortadelą.

Postoje.

Jeżeli to możliwe unikałbym bocznych dróg, charakteryzujących się brakiem stacji benzynowych i temu podobnych osiągnięć cywilizacji. Bo chociaż ciężko nam będzie trafić na zadupie podobne tym z amerykańskich horrorów, to pęcherz przeciętnego dziecka również reaguje na dźwięk naszego dieselka. Tyle, że tym razem przeciwnie do naszych oczekiwań i już po kilku kilometrach mamy szansę usłyszeć magiczne: „Ja chcę siku”.

Jak myślicie, że pielucha uchroni was przed takimi niepożądanymi postojami, to jesteście w grubym błędzie. Pamiętajcie, że potrzeby fizjologiczne naszych dzieci obejmują szeroki wachlarz możliwości, od niegroźnego siku, po monumentalne dzieła, wymagające pilnej zmiany całego ubrania.

I tak możemy się cieszyć, jak nasze dzieci nie mają choroby lokomocyjnej (pozdro Beniu i Karolina).

Rozrywka.

Rodzic też człowiek… pamiętacie. Niestety, chociaż czasami kusi, odradzam podawanie dzieciom środków uspokajających, żeby dłużej spały. Siłą rzeczy nadejdzie więc moment, kiedy nasza pociecha szeroko otworzy oczęta i, wypoczęta i pełna sił, zacznie wałkować temat makdonalda, albo pozostałej długości trasy. Jeżeli masz więcej niż 5 minut drogi, lepiej mieć na tę okazję jakiegoś asa w rękawie. A najlepiej kilka.

Na początek można zaryzykować książki, zwłaszcza nowe. Wiadomo, nowe jest intrygujące, więc należy to wykorzystać, żeby zająć dziecko w jakiś konstruktywny sposób. Niestety nawet najbardziej interesująca nowość straci w końcu swój nimb nowości i znowu staniemy w obliczu pacholęcej nudy.

Kolejnym moim odkryciem są audiobooki. Kiedy ty prowadzisz, pani aktorka przy akompaniamencie muzyki i dźwięków czyta twoim dzieciom bajeczkę. Minus jest taki, że i ty musisz ich słuchać. W mojej skromnej opinii i tak jest to o wiele bardziej przyjemne od wymyślania po raz dziesiąty odpowiedzi na pytanie: „Czy daleko jeszcze?” i „Kiedy będziemy?”.

Jako ostatni bastion oporu przed wszechogarniającą nudą pozostaje tablet lub telefon. Może to mało pedagogiczne, dawać dziecku elektronikę po to, żeby przez chwilę było cicho, zapewniam jednak, że o wiele mniej dydaktyczne jest wjechanie w drzewo. A każdy rodzic doskonale wie, jak trudno się skupić, będąc głównym bohaterem zabawy „1 pytanie, powtarzane 100 razy, do…”

Nie ma jednak co dramatyzować, nam od 5 lat udaje się dojeżdżać wszędzie gdzie tylko sobie wymyślimy, więc chyba nie jest tak źle. Zresztą dzieci znajomych mają chorobę lokomocyjną, więc ci to dopiero mają przegwizdane. Dlatego z uśmiechem siadajmy za kółkiem i bądźmy dla siebie mili na drodze, a daleko zajedziemy!

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone