Tydzień temu nagłówki gazet obiegła szokująca informacja – właściciel jednej z rzymskich restauracji sprzedał bana na wejście do swojego lokalu dzieciom poniżej piątego roku życia. „Ponieważ i tak nie lubią ryb” – uzasadniał w wywiadach swój wybór, dodając, że są niewychowane, biegają po całym lokalu i przeszkadzają innym.

Tłumaczenie, jak tłumaczenie, w zasadzie trudno się do czegoś przyczepić – jego restauracja, jego pieniądze. No kto bogatemu zabroni?

Ale i tak stało się coś, czego można się było spodziewać. Społeczeństwo się podzieliło. Część gratulowała odwagi i uznała posunięcie za jak najbardziej słuszne, jednocześnie dając upust swojej niechęci do dzieci w restauracjach, inni odsądzili restauratora od czci i wiary, zarzucając mu dyskryminację rodziców oraz ich słodkich małych rybożernych aniołeczków.

I tych drugich kompletnie nie potrafię zrozumieć. Rzym, o ile pamiętam z lekcji geografii, jest relatywnie dużym miastem, wystarczająco żeby znaleźć w nim kilka innych restauracji, być może bardziej przyjaźnie nastawionych do rodzin z dziećmi. Może nawet wyposażonych w przewijaki? Może nawet w męskich toaletach? I jeszcze kąciki zabaw dla dzieci, żeby rodzice mogli w spokoju się najeść?

Mimo tego tylu rodziców naglę chce móc iść do tej jednej konkretnej knajpy, mimo że nikt ich tam nie chce. Mimo, że właściciel wyraźnie mówi, że nie wolno im tam wchodzić. Zamyka drzwi przed nosem, a oni próbują się wepchnąć oknem.

I tu pojawia się bardzo ciekawy aspekt całej tej sprawy.

Wydawać by się mogło, że skoro nie chcą nas w jednym miejscu, to wzruszymy ramionami i poszukamy następnego, ale nie. Wkurwia nas, że ktoś ośmielił się nam czegoś zabronić. Przecież już jesteśmy duzi, więc jak to tak.

Zabraniać to my, ale nie nam.

Bo kiedy chodzi o zakazywanie naszym dzieciach, jakoś nie mamy problemów z pokazaniem im tabliczki z napisem:

„Nie ruszaj!”

„Nie wchodź tam!”

„Nie wolno!”

„Nie pozwalam!”

„Nie!”

Bo nie.

Czy to źle? Niekoniecznie, ale to zależy od pobudek jakie nami kierują. Jako rodzice, bądź co bądź odpowiedzialni za ich wychowanie, mamy do tego takie samo prawo, jak ten nieszczęsny włoski restaurator, odpowiedzialny za dobre samopoczucie swoich gości. Ba, czasem nawet jest to nasz obowiązek, kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo naszych dzieci.

Warto jednak poświęcić chwilę i zastanowić się, czy zakaz rzeczywiście wynika z troski o dziecko, czy może jest naszym widzimisię, rzuconym dla naszej wygody.  Dobrze korzystać ze swoich praw z rozwagą. W końcu dlaczego dziecko ma być mniej wkurwione od nas, kiedy czegoś się mu zabrania?

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone