Nikogo nie trzeba uczyć jak rozmawiać z dziećmi, prawda? Po przeczytaniu tej książki nie będzie to już tak oczywiste.

Co odpowiedzieć dziecku, które, pełne zapału, obwieszcza, że chciałoby mieć konia? Jeżeli przyszedł ci do głowy, całkiem logiczny argument, że w bloku konia trzymać się nie da, a poza tym taki koń to pewnie drogi musi być, to muszę cię zmartwić. To jest bardzo niewłaściwa odpowiedź. To tak, jakby tobie ktoś powiedział, że z taką twarzą na awans nie masz co liczyć w najbliższym dziesięcioleciu.

Po co od razu wjeżdżać z buldożerem w czyjeś marzenia.

Jak więc zareagować, żeby dziecku nie podcinać skrzydeł swoim racjonalizmem i dorosłą nijakością? Na ten i kilka innych problemów odpowiada książka „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”, autorstwa Adele Faber i Elaine Mazlish. Moja nowa biblia w kwestii wychowywania dzieci.

image-000

No więc tak z dziećmi nie należy rozmawiać. Więc dlaczego ten obrazek wydał mi się boleśnie znajomy?

Trafiłem na nią zupełnym przypadkiem, kiedy, czekając na pociąg, zapuściłem się na dział z książkami dla rodziców, a moją uwagę przykuła wyróżniająca się okładka. W przeciwieństwie bowiem do innych pozycji, nie straszyło na niej nienaturalnie uśmiechnięte, kilkumiesięczne golasiątko i poprawiana w fotoszopie, równie sztucznie uśmiechnięta mamusia. Zamiast tego był tytuł na niebieskim tle z przodu, a z tyłu dość toporny, stylizowany na komiks obrazek, pokazujący, jak tatuś bezskutecznie próbuje utulić w żalu córkę, po stracie jej ukochanego żółwia. Oraz jak mógłby to zrobić lepiej.

Już sam tytuł sugeruje, że mamy do czynienia z poradnikiem i jako taki, ta książka wypada bezbłędnie. Z najprostszej przyczyny – rady w niej zawarte działają.

Oczywiście nie jest tak, że otrzymujemy jakąś tajną listę słów-kluczy, które, wypowiadane w odpowiedniej kolejności, zamieniają nasze dziecko w posłusznego robocika, siedzącego sobie po cichu w kąciku, rozwiązujacego puzzle, uczącego się matematyki i słuchającego Chopina. Zresztą chyba nie tędy droga.

W rzeczywistości stosowanie się do wytycznych z książki często wymaga więcej pracy i zaangażowania niż podążanie utartą i sprawdzoną drogą. Po co więc się męczyć? Dla dzieci oczywiście, bo wszystkie rady z książki mają nie tylko ułatwić życie rodzicom, ale też, a może przede wszystkim, dzieciom.

image2

Być może trudno w to uwierzyć, ale ten sposób wydaje się działać lepiej. No i nie kończy się ofertą przekupstwa.

Żeby pomóc nam osiągnąć rodzinną nirvanę otrzymujemy do ręki sześć rozdziałów, każdy traktujący o innym zagadnieniu. Wszystkie są bardzo podobnie zorganizowane. Zaczynają się wstępem opisującym problem i jego rozwiązanie. Później są komiksowe przykłady, takie jak ten z żółwiem, które pokazują dobre i złe zachowania rodziców. Część teoretyczną kończy krótkie podsumowanie najważniejszych informacji – takie w sam raz, żeby je wydrukować i powiesić na lodówce. A cały rozdział wieńczą wypowiedzi rodziców. I to nie tylko oderwanych od polskiej rzeczywistości amerykanów, ale także tych made in Poland.

I właśnie ta ostatnia część, z przykładami innych rodziców, jest bardzo dużą zaletą książki. Po pierwsze uwiarygadnia całą wyłożoną teorię, zwłaszcza, że często pokazywane są tam przypadki beznadziejne, na których wszyscy postawili już krzyżyk. Secundo, pomysłowość rodziców jest bardzo inspirująca i zachęca do kreatywności w rozwiązywaniu problemów. Wreszcie, ma niebywały aspekt psychologiczny. Bo stojąc w sklepie i bezradnie obserwując, jak twoja kochana pociecha urządza w nim jesień średniowiecza, tylko dlatego, że nie chcesz jej kupić kolejnego już tego dnia lizaczka, bardzo łatwo uwierzyć, że nie jesteś najlepszym rodzicem na świecie. Tymczasem z tej książki dowiesz się, że inni, nawet za oceanem, mają bardzo podobne problemy. Nawet autorki nie robią z siebie superniań. Co ważne dają nadzieję nie tylko rodzicom kilkulatków. Okazuje się, że spieprzone relacje można poprawić i z nastolatkami.

To co jednak jest moim zdaniem najważniejsze to zupełnie inny punkt widzenia, który jest tak na prawdę głównym tematem książki. Bo dla ciebie to może być tylko żółw, czy tylko głupie dziecięce marzenie o koniku, ale dla dziecka to cały jego mały światek. Czy ty chciałbyś po stracie kogoś bliskiego usłyszeć: „Takie jest życie, no uśmiechnij się i chodź na loda”. Albo kiedy powiesz swojemu kumplowi przy piwie, że marzy ci się nowe auto z salonu, jakieś fajne rodzinne kombi, usłyszeć, że masz zejść na ziemię, bo już samo ubezpieczenie tego samochody by cię finansowo zniszczyło? Pewnie, że nie. I to jest moim zdaniem największa zaleta tej książki.

Ona pokazuje jak rozmawiać szanując uczucia swojego rozmówcy. Nie tylko dziecka, chociaż to one są tematem przewodnim.

Żeby nie było, że tylko słodzę i słodzę, jest parę drobiazgów, które mnie rażą. Największa to język, którym autorki (albo tłumacz) proponuje się zwracać do dzieci. Być może jestem zbyt mało dorosły, ale jak mam wypowiedzieć zdanie w stylu „Widzę dwójkę dzieci, które chcą się bawić tą samą zabawką, która należy do jednego z nich”, a takiego typu zdania proponowane są w książce, to czuję się jak guwernantka w dziewiętnastowiecznej Anglii, a nie ojciec. Być może trzeba sobie wyrobić jakiś własny styl, w każdym razie czytając tę książkę, nie raz trafiałem na takie nadęte potworki.

Z drugiej strony, to zdaje się działać.

Druga sprawa jest taka, że trzeba uważać, żeby nie wyjść na bufona, który zjadł wszystkie rozumy i wszystko wie najlepiej. Serio, odkąd skończyłem czytać pierwszy rozdział, to aż mnie pali, żeby wszystkich ewangelizować. Teraz mi trochę przeszło, ale początki były ciężkie. Najlepsze jest to, że i na to w książce można znaleźć rozwiązanie, bo rodzice mają ten sam problem wobec dzieci.

Trochę naciągane te wady, ale serio, ciężko jest mi się do czegoś więcej doczepić. Wedlug mnie to nie jest książka, którą każdy rodzic powinien przeczytać. To książka, którą każdy powinien mieć na swojej półce i regularnie do niej zaglądać. Nawet jeżeli nie ze wszystkim się zgodzi, jest sporo wartościowych informacji, które można z niej zaczerpnąć. Jednocześnie można się wiele dowiedzieć o tym, w jaki sposób na świat patrzą dzieci. I co zrobić, kiedy zdechnie ich ulubione zwierzątko.

Dla kogo: rodziców dzieci w każdym wieku, im prędzej tym lepiej

jak_mowic_zeby_dzieci_nas_sluchaly_nowa01

Zalety:
  • Konkretna
  • Spójna
  • Ciekawa
  • Sposoby z niej działają
Wady:
  • Sztywnawy język
  • Nie jest listą słów-kluczy

Ocena: 6/6

Komiksy udostępnione przez Wydawnictwo Media Rodzina

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone