Kiedy miałem lat 15 i siano zamiast mózgu, byłem na wakacjach nad morzem, na obozie harcerskim. Był wtedy wśród moich rówieśników chłopak. Szczepan. Był też Paweł. Paweł pewnego razu, w ramach żartu, dosypał Szczepanowi do herbaty środków na przeczyszczenie. Było ciepło i pięknie świeciło słońce.

Paweł liczył na dobrą zabawę, ale przeliczył się – spodziewanego i widowiskowego, dla stojącego z boku obserwatora, efektu nie było. Dzieciaka przez cały dzień bolał brzuch. W zasadzie powinienem użyć słowa napierdalał, żeby w pełni oddać to co on wtedy czuł. Poszliśmy tego dnia na plażę, a on tylko leżał pod drzewem. Leżał i zwijał się z bólu.

Gdyby środki zadziałały tak jak wymyślił sobie Paweł, to ten żart mógłby się skończyć tragicznie. Ale, na jego i pozostałych szczęście, nie zadziałały, bo, jestem o tym przekonany, Szczepan i tak nie wspomina tego obozu najlepiej.

Tak, jak też nie jestem bez winy. Wstyd się przyznać, ale psychologia tłumu i strach przed wykluczeniem zrobiły swoje. Zresztą na własne oczy widziałem, jak to jest być wyrzutkiem. Nie chciałem być wyrzutkiem.

Dlaczego akurat padło na Szczepana?

Czy ja wiem? Z powodu imienia? Może nie był ubrany tak jak inni? Może był po prostu sam, a nie z grupą znajomych, tak jak my? Nie trzeba być homoseksualistą, żeby paść ofiarą nagonki. Czasem wystarczy być pod ręką jakiegoś Pawła.

Dominik. On nie zniósł wykluczenia i powiesił się. Można powiedzieć, że to nie nasz problem. Ale to jest nasz problem. Nasz – rodziców. Bo to jak my odnosimy się przy dzieciach do innych, rzutuje na ich zachowanie. Nietolerancja i sączony gdzie się da jad, zbierają później żniwo, w postaci skręcającego się na plaży z bólu Szczepana, albo wieszającego się Dominika.

Więc kiedy przeczytasz następnym razem o innym Dominiku, zanim wrzucisz jakiś status na facebooka, zastanów się, co i jak mówisz przy swoich dzieciach o innych. Ucz ich od małego tolerancji, tak, żeby nikt nigdy więcej nie napisał nigdzie, że „to dobrze, że zdechł”. To one pójdą do szkoły i będą potem przekładać wzorce wyniesione z domu na swoich kolegów. Niech to nie będzie złość i nietolerancja.

Kiedy byłem w Kopenhadze, trafiłem na wystawę poświęconą 100 rocznicy przyznania kobietom prawa głosu. Były na niej między innymi zdjęcia osób homoseksualnych, bezdomnych, ale też różnych konfiguracji rodzin. Z jednym rodzicem. Łączonych, w których były zarówno dzieci z pierwszych związków obojga rodziców, jak i wspólne. Matek z dziećmi urodzonymi na potrzeby terapii ich rodzeństwa.

I wiecie co? Gdyby nie podpisy, wyjaśniające co jest z nimi „nie tak”, to mogłaby to być wystawa pod tytułem „Zwykli ludzie w Kopenhadze”.

Bo oni się niczym szczególnym nie wyróżniali. Potrzebowałem 15 lat, żeby to zrozumieć.

Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem.
Nie byłem przecież Żydem.

Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem.
Nie byłem przecież komunistą.

Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem.
Nie byłem przecież socjaldemokratą.

Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem.
Nie byłem przecież związkowcem.

Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował.
Nikogo już nie było.

Martin Niemöller – Kiedy przyszli…

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone