Dzieci często przychodzą do nas ze swoimi problemami. Czy trzeba im od razu odbierać przyjemność płynącą z samodzielnego ich rozwiązania?

Taka sytuacja.

Wieczór.Czas kiedy wszystkie grzeczne Misie już dawno śpią. A przynajmniej powinny, bo Młoda, zamiast entuzjastycznie rzucić się w objęcia Morfeusza, szuka w swoim pokoju domku i placu zabaw dla syrenki.

Problem w tym, że my nie mamy domku i placu zabaw dla syrenki.

„Tata, znajdź huśtawkę dla syrenki” – urodzona menadżerka, od razu zabrała się za delegowanie zadań.

„Takiego” – myślę sobie. Jak się później okazało słusznie.

Pytam więc, trochę żeby zyskać na czasie, trochę z przekory, a najbardziej po to, żeby jednak zachęcić ją do samodzielnego rozwiązania problemu, jak wygląda taka huśtawka. W końcu skąd ja, trzydziestoletni facet, mam wiedzieć na czym się bujają syrenki. Młoda trochę wkurzona, że ojciec jakby na umyśle słabował, zaczyna tłumaczyć, a ja konsekwentnie rżnę głupa, jednocześnie układając sobie w głowie plan B, jakby w końcu mi przyszło tę huśtawkę jakoś zrobić.

Moja cierpliwość zostaje jednak nagrodzona i Młoda, najwyraźniej straciwszy wiarę w możliwości staruszka, sięga po… materiałowe nosidło od wózka dla lalek, oświadczając, że znalazła i oto habemus huśtawka.

Z tej krótkiej i mało śmiesznej w sumie historyjki nasuwają się jednak pewne wnioski.

Po pierwsze, jako dorosły z bagażem doświadczeń, w dodatku, w moim konkretnym przypadku, inżynier, mam zapędy, żeby nieco komplikować rzeczy nad wyraz proste. Otóż, kiedy ona szukała czegokolwiek, co jej wyobraźnia zamieni na huśtawkę, ja kombinowałem, jak z niczego zrobić coś, co maksymalnie i jak najwierniej będzie tę huśtawkę przypominać.

Miałem już nawet pomysł, raczej nie do ogarnięcia przed 23, który uwzględniał wykorzystanie starej, plastikowej karty lojalnościowej, malutkich gumek na ręce, które można tak fajnie zaplatać, kredek i plasteliny. No huśtawka by była jak malowana, ale i wieczór cały psu na budę. A do przedszkola wstać trzeba i jeszcze by mi się rano oberwało, że dziecku po nocy spać nie daję.

Druga sprawa jest trochę ważniejsza. Nie ma co myśleć za swoją pociechę i przyzwyczajać jej, że wszystko za nich mamusia, albo tatuś zrobi. A niestety, taki jest (nie)naturalny odruch chyba wszystkich ludzi. Ja na przykład bardzo często łapię się na tym, że jak ktokolwiek przychodzi do mnie ze swoim problemem, i to już nie chodzi nawet o znalezienie huśtawki dla syrenki, to od razu, bezrefleksyjnie próbuję szukać rozwiązania.

A to nie zawsze zdaje egzamin. Bo moje rozwiązanie zawsze będzie odbierane jako narzucone i przez to jakby trudniejsze do zaakceptowania (całkowicie już pomijając, że ja mam swój obraz rozwiązania i ktoś inny ma swój – zobacz jak różniła się moja hipotetyczna huśtawka, od tej znalezionej przez Młodą). O wiele lepiej czasem pomilczeć, wysłuchać i ewentualnie nakierować na właściwy tok myślenia, niż od razu sprzedawać gotowe sposoby. Nie odbierajmy tej satysfakcji, płynącej z samodzielnego rozwiązania problemu.

Oczywiście, po wszystkim nie zapominamy wyrazić swojego uznania – młodzież powinna być świadoma, że samodzielność jest u nas wysoko ceniona.

Kiedy wchodziliśmy do jej pokoju, ani ja, ani Młoda nie mieliśmy pomysłu, co może robić za huśtawkę. Dla niej to był naturalny odruch, żeby zwrócić się o pomoc do mnie. Ale moja pomoc nie polegała na tym, że znalazłem jej gotowe rozwiązanie. Ja pomogłem jej znaleźć to czego szukała samodzielnie. I to powinna być rola rodzica. Wskazywać kierunek, a nie prowadzić za rękę.

Czego sobie i wam życzę.

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone