Dzieci lubią balony. Truizm. Co dzieci lubią bardziej od balonów? To oczywiste – zajebiście duże balony, pompowane gorącym powietrzem z gigantycznej zapalniczki, rozkręconej na maksa. Odlot. Dosłownie. Wydawałoby się więc, że nie można spieprzyć popołudnia, zabierając młodzież na zawody tej właśnie dyscypliny.

A dupa tam.

Jakoś na początku września był organizowany balonowy puchar Leszna. Zaczęliśmy go dość niefortunnie, od gonienia balonów po obrzeżach miasta w czwartek (uciekły), przez narzekanie na pogodę w piątek (padało), by w sobotę mieć w końcu szansę zobaczyć na żywo start do ostatniej konkurencji.

Facebook Dobry

Nie wiem, jak oni się ogarniali zanim Zuckenberg odpalił swojego złodzieja czasu, chyba sobie znaki dymne dawali, w każdym razie dzięki facebookowi byliśmy przez całą sobotę na bieżąco i już godzinę przed startem wiedzieliśmy, co, gdzie i jak się odbędzie. Mieliśmy więc szansę się zorganizować i nawet przybyć na miejsce sporo przed czasem. Co, nawiasem mówiąc, od momentu pojawienia się na świecie naszych pociech, udaje nam się niezmiernie rzadko, głównie jak pomylimy godziny.

Tym razem jednak się udało i nie mogło być mowy o jakiejś nerwówce, jak pierwszego dnia, że zobaczymy co najwyżej kilka punktów na niebie.

Facebook Zły (a raczej jego użytkownicy, ze szczególnym wskazaniem na takiego jednego)

I wszystko byłoby naprawdę super, gdybym sobie nie uroił, że zostanę królem internetu i wrzucę z tego wydarzenia fotorelację na bloga, z pięknymi zdjęciami i filmikiem zrobionym techniką time lapse. Normalnie WOW. Oczyma wyobraźni widziałem te zasięgi i miliony lajków.

W związku z powyższym praktycznie cały czas balony oglądałem przez wyświetlacz swojego telefonu, a szczyt głupoty osiągnąłem filmując przez 4 minuty dmuchanie balonu. Mówię wam, pewniak do złotej maliny za scenariusz, gdybym to tylko kiedyś upublicznił. W tym czasie mogłem oczywiście próbować zainteresować całym eventem swoje dzieci, ale nie. Tatuś kurwa na medal się znalazł. Dość powiedzieć, że na żadnym zdjęciu, które zrobiłem tego dnia nie ma moich dzieci…

Na lądowaniu było podobnie, zresztą dzieciaki do reszty straciły zainteresowanie balonami, bo i niby kto miałby je w nich zasiać? Zamiast z wypiekami na twarzy oglądać przelatujący dosłownie kilka metrów od nas balon, wolały iść na lody. Oczywiście ja postawiłem na swoim i jechaliśmy robić zdjęcia lądującym baloniarzom.

Po cholerę to piszę?

Niech to będzie takie moje małe, prywatne katharsis, a dla was przykład jak nie spędzać z dziećmi czasu (w końcu na błędach trzeba się uczyć, najlepiej na cudzych). I nie chodzi tylko o dokumentowanie losowych zdarzeń i pogoń za popularnością, ale też obsesyjną chęć obfotografowania każdej minuty przedszkolnego apelu z okazji dnia mamy, czy pierwszych zawodów pływackich pociechy. Zupełnie jak startujące balony, szczególne wydarzenia z życia naszych pociech, stokrotnie lepiej wyglądają oglądane na żywo.

Czy warto piękne wspomnienia poświęcać dla 50 takich samych zdjęć małego przedszkolaka, kurzących się gdzieś w odmętach dysku twardego?

Podpowiem. Nie warto.

Ok, tyle ode mnie.

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś, koniecznie zapisz się do newslettera na medal - o tutaj

Krótsze formy i jakieś zdjęcia wrzucam też na facebooka - kliknij tu

Możesz też zostawić komentarz, albo udostępnić ten wpis swoim znajomym

Udostępnij:Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Pin on PinterestEmail this to someone